Sprężycki zaczyna cedzić słówko po słówku, ale tak wolno i z takim trudem, jakby nagle stracił władzę w języku.
W tejże chwili, w oddalonym kącie klasy, gdzieś tam blizko pieca, odzywa się cichy brzęk. Jeszcze go nauczyciel nie zauważył — już Sprężycki przestał »odpowiadać« i, ze źle tajoną radością, mówi:
— O... chrabąszcz!
Żebrowski zmarszczył się.
— Mów dalej! — rozkazuje.
Ale już bliżej i dalej piskliwe głosy wykrzykują:
— Chrabąszcz!... chrabąszcz!...
— Ciszej tam! — tupnął nogą Żebrowski. — Prymus, wyrzuć tego owada, a ty, Sprężycki, dalej odpowiadaj.
Prymus idzie do pieca, na palce się wspina — ale chrabąszcz lata pod sufitem.
W ławkach słychać półgłośne uwagi.
— Złapie... Nie złapie... Właśnie, że złapie... Właśnie, że nie złapie...
Sprężycki przy katedrze milczy — udaje, że czeka na koniec tej wyprawy.
Nagle odzywa się brzęk w przeciwnej stronie klasy. Odwracają się tam natychmiast wszystkie głowy — też same co poprzednio głosy krzyczą alarmująco:
— Ooo!... drugi chrabąszcz!
Znów brzęk, znów krzyki:
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.