— Kto śmiał to zrobić? kto? — piorunuje srogi zwierzchnik.
— To pewnie ci z pierwszej... — objaśnia z miną potulną Sprężycki.
— Nie, nie! — poprawia go drugi — to tamci z czwartej. Oni tak zawsze!
Znalazł się trzeci, który stawia nową hipotezę:
— To najpewniej te chłopaki z ulicy! Nikt, tylko chłopaki.
— Winni będą wykryci i ukarani! — grozi Jowisz szkolny i krokiem majestatycznym klasę opuszcza.
Po jego wyjściu, wszczyna się harmider nieopisany. Nie ustaje on nawet po dzwonku, gdy do klasy, wojskowym, rytmicznym krokiem, głośno stukając okutą trzciną, wkracza profesor Effenberger.
— Ach, tak, panie, tak! — krzyczy na całe gardło. — Co wirabiacie, waryaty, baranie głowy, szpicbuby? Cicho mi tam!
Chłopcy uciszają się na chwilę — ale po to tylko, aby tem swobodniej przygotować i wypuścić na wroga nowe hufce. Wrogiem jest nauczyciel; wojsko wyobrażają trzymane w pudełkach chrabąszcze.
Effenberger siada na katedrze i w tejże chwili zrywa się z fotela. Po kałamarzu łazi chrabąszcz. Cała katedra jest podminowana chrabąszczami.
— Prymus, wirzuć za drzwi ten robak! — woła nauczyciel.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.