kawa. Ofiara figla rzuca się, jak ukąszona przez żmiję, a inni aż przysiadają do ziemi od śmiechu.
Po zachodzie słońca, brzęk chrabąszczów, krzyki i śmiechy wzmagają się. Powietrzni rycerze, »skrzydlaci, wąsaci«, urządzają istny najazd na miasteczko. Wszędzie ich pełno. Przez otwarte okna wpadają do mieszkań, nakształt pocisków wystrzelonych uderzają o twarze przechodniów — toną tysiącami w rzece, idąc na żer wielkim rybom, które z pluskiem głośnym rzucają się na nie.
Błogosławione dnie chrabąszczowe! Ileż zabawy, figlów, pustoty sprowadzają na ciche zwykle miasteczko! W zabawie dzieci biorą udział i starsi — niema w miasteczku człowieka, któryby idąc na spoczynek, nie śmiał się, lub przynajmniej nie uśmiechał, przypominając sobie różne wesołe epizody chrabąszczowej kampanii.
Jaka szkoda, że dnie chrabąszczowe przypadają tylko na wiosnę; że w roku jest tylko jedna wiosna; i że tych dni nie bywa więcej, niż dwa, trzy najwyżej.