lerka spadnie z krzesła, a wy wszyscy z okropnym — pamiętaj: z okropnym! krzykiem wpadniecie na scenę, wołając: »Niech żyje nasz dowódca!...«
Zmęczony długą mową chory upadł na poduszki. Przez długą chwilę leży w zupełnem milczeniu, ciężko oddychając. Dembowski ze zwykłą troskliwością krząta się przy koledze: wachluje go gałązką bzu, od much opędza, zwilżył chustkę wodą kolońską i czoło mu naciera.
Nagle Sprężycki, coś ważnego sobie przypomniawszy, bystro spogląda w oczy kolegi.
— Dawnoś widział nasz kamień? — tajemniczo pyta.
— Wczoraj.
— Nieporuszony?
— Nieporuszony.
— Do kryjówki zaglądałeś?
— Trudno było. Wciąż się tam teraz kręcą ogrodnicy.
— Idź o północy, ze ślepą latarką w jednej ręce, z oskardem żelaznym w drugiej.
— Ba! Skąd wziąć oskarda?... skąd wziąć ślepej latarki?...
— To prawda!... — zamyślił się tamten. — U nas wcale tych rzeczy nie znają. Co robić? W powieściach do podważania takich kamieni używają zawsze oskardów. Niepodobna brać ze sobą łopaty. To byłaby śmieszność zabijająca.
Wpadli obaj w zadumę — przemyśliwają, skąd
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.