gim, do dzioba kruczego podobnym nosem, z zaklęsłemi wargami, bez zębów, bez jednego włoska na wygolonej twarzy, nieustannie zażywający tabakę, nie zdejmujący prawie na chwilę swej wysokiej, kuchmistrzowskiej czapki z białego perkalu.
Rzadko staje przy ogniu i własnoręcznie manewruje rondlami — najczęściej siedzi w postawie majestatycznej na osobliwym fotelu, który bodaj czy nie był kiedyś konfesyonałem... i szepleniącym głosem rzuca stamtąd swym pomocnikom krótkie, energiczne, francusko-polskie rozkazy.
Uczniowie, przechodzący w porze przedobiedniej obok kuchni klasztornej, zatrzymują się na dłuższą chwilę, aby, wetknąwszy nosy, wchłaniać nozdrzami przedziwne, dobywające się z niej aromaty...
Wonna i obfita jest ta kuchnia w każdym dniu tygodnia — opisać jednak trudno, jakimi zapachami tchnie i jakiego blasku nabiera w święta uroczyste i w odpusty, gdy ojcowie ugaszczają w swym refektarzu »matadorów« z miasta i ze wsi wystawnym obiadem...
Wówczas to, w niejednym synku zagrodowego szlachetki, na razowcu wychowanym, budzi się nagle »powołanie« do życia zakonnego. Postanawia przykładać się pilniej do łaciny, i marzy z utęsknieniem o dniu, w którym będzie mógł rozpocząć »nowicyat«. Nie przeczuwa, niestety, że już wkrótce ten nowicyat zamknięty zostanie przed nim — i przed wszystkimi...
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.