zakonnikom, snującym się cicho po cienistych ulicach ogrodu.
Starsi przechadzali się pojedyńczo, młodsi trójkami, stosownie do reguły zakonnej. Nie słyszało się rozmów głośnych, ani tembardziej śmiechu.
Księża mruczeli pacierze, odczytywali półgłosem brewiarz, lub siedzieli na ławkach kamiennych w zupełnem milczeniu, to wodząc oczyma po drzewach i niebie, to z głową zwieszoną w ziemię się wpatrując.
Czasem tylko wielki, otyły ojciec Łazowski, pociągnąwszy większy, niż zwykle, niuch tabaki, wystrzelił potężnem kichnięciem, a w odpowiedzi, w różnych stronach ogrodu, zaszemrały łacińskie życzenia.
Raz wszakże przeżył Sprężycki chwilę gorącą.
Siedzi sobie na grubym konarze gruszy, jak na koniu, i zbierając rzekomo liszki, przygląda się przeorowi, co nieopodal, wsparty plecami o starą lipę, zdrzemnął się nad wielką, na kolanach rozłożoną, księgą — gdy nagle dobiegło go z dołu zapytanie:
— Cóżto, panie święty, Jaśka niema?...
Pytającym jest ksiądz prefekt we własnej osobie. Zapytuje o Jaśka — ogrodniczka, którego rolę pełni pozornie Sprężycki.
— Nie... niema... — bełkoce wystraszony chłopiec.
— Cóż mu się stało? — bada ksiądz.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.