zwyczajna, prawie chorobliwa ciekawość zobaczenia »pustelni«.
Prawda, że i tam go »nie proszą« ale... przywykł już na to nie zważać. I oto przychodzi taki dzień, że marzenia jego oblekają się ciałem. Jest w zaczarowanym gaiku, i przyczajony za krzakiem jaśminu, którego kwiaty o zawrót głowy go przyprawiają, drżący od strachu i wzruszenia, z głośno bijącem sercem i z oczyma nadmiernie wytrzeszczonemi, przygląda się drzewom, kwiatom, ptakom i samemu pustelnikowi.
Jak się tam dostał? Najprostszą w świecie drogą: przez furtkę. Ksiądz, wchodząc, zapomniał ją zamknąć — on z tego skorzystał i wśliznął się chyłkiem do środka.
Siedzi przeto, patrzy, dziwi się i nadziwić dość nie może.
Śliczny to zakątek, choć zupełnie dziki. Ani śladu jakiejkolwiek uprawy; nigdzie grządki jednej, zagonu, klombu. Pod drzewami, których konary splatają się ze sobą — gąszcz krzaków; przy krzakach rozkołysana fala ziół; nad ziołami — roje motylów, pszczół, szerszeni, muszek złocistych, chrząszczyków, biedronek.
Przy najgrubszem drzewie, pod baldachimem z liści, kawał deski na dwóch kamieniach opartej. To ławka. Na ławce w nieładzie książki, wielkie, średnie i bardzo małe — wszystkie bez wyjątku oprawione w skórę, z czerwono barwionymi brzegami.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.