Ta strona została uwierzytelniona.
Sprężycki schował się za drzewo.
Drżał ze strachu, lecz ciekawość w miejscu go trzymała.
Nauczyciel uciszył się. Głowę zwiesił nizko — twarz jego przybrała znany tak dobrze uczniom wyraz ostatecznego znużenia i apatyi. Po chwili wyciągnął rękę po butelkę, szklankę napełnił i wychylił. Twarz mu się rozjaśniła — hardym ruchem głowę podniósł — cały się wyprostował i jakby urósł.
Mocnym, patetycznym głosem zagrzmiał:
— Ja car — ja rab! Ja czerw' — ja boh!...
Sprężycki zrozumiał, że przed tą jego wielkością należało albo na twarz upaść, albo — uciec...
Wybrał drugie.