coby zdobył się na czyn bohaterski. Znam was! Wyście zuchy: z żydziakami wojować i do ogrodu zamkowego skradać się po niedojrzałe owoce!
Tu zabrał głos Kozłowski, dotąd milczący.
— Najpierw — mówi spokojnie i z wielką powagą — to nie może odnosić się do mnie, bo choć byłem z Bałandowiczem »na gruszkach«, ogrodnik Pawlicki nie mnie złapał, lecz Bałandowicza, i czapkę nie mnie zerwał, lecz Bałandowiczowi. Najlepszy dowód, że do moich ciotek na skargę nie przychodził, a do ojca Bałandowicza poszedł, i dostał »złoty, groszy sześć« za zerwany owoc. I wszystko jest już w porządku i niema o czem mówić.
— Powtóre?... — dopytuje z surową wyniosłością Kuszkowski.
— Powtóre: Kozłowski nie jest tchórzem ani babą. »Umarlaków« ani »dusz« wcale się nie boi, i na cmentarz pójdzie o samej północy.
— Słowo?
— Słowo.
Któryś z młodych śmieszków wyrywa się:
— A jakie słowo? — czynne, bierne, posiłkowe?
— Słowo Kozłowskiego!
Wszyscy wiedzą, że to rękojmia wystarczająca. Nie było jeszcze zdarzenia, żeby Kozłowski swego słowa nie dotrzymał. Pomiędzy młodymi chłopcami, i dobre i złe udziela się zaraźliwie. Bohaterstwo »Kozła« zbudziło u pozostałych popędy
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.