pił on raz jeszcze między niebieskie mundurki, czyni to dlatego jedynie, aby spełnić do końca swój honorowy obowiązek arbitra i zażądać od ochotników zdania sprawy z wielkich dzieł, do których się zobowiązali.
Jest wprost niezrównany, Jowiszowi na Olimpie podobny, gdy machnąwszy w prawo i w lewo prawdziwą trzcinową laską i zaciągnąwszy się dymem prawdziwego groszowego papierosa, mówi:
— Prosimy o uwagę. Kozłowski ma głos.
Z pośród ciżby niebieskich mundurków wychyla się śniada twarz Kozła, pociesznie skrzywiona. Oczy »galeryi« zwracają się na nią ciekawie. Wtajemniczeni w sprawę zatykają usta czapkami.
— Wezwany na konkurs bohaterów, zobowiązałeś się, mości Koźle, dokonać sztuki nad sztukami, mianowicie: pójść nocą na cmentarz. Potwierdzasz to?
— Potwierdzam.
— Zobowiązanie spełniłeś?
— Spełniłem.
— Świadkowie?
— Stróż i dziadek kościelny od Świętego Krzyża, którzy mnie na cmentarzu schwytali, i biorąc za złodzieja — obili.
— Zapewniałeś, że walczyć będziesz.
— Jak lew... ale z »duszami« i »umarlakami«. O! wynik walki z niemi byłby zupełnie inny!
— A jakiż był z dziadkiem i stróżem?
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.