Jedno było pewne: że żalu po sobie nie zostawiał.
Kto go miał żałować? i — za co? Czy ci, których skazywał na tak często hańbiącą chłostę, lub na »kozę«, przeciągającą się nieraz do czterech i pięciu godzin? Czy ci, dla których miał zawsze namarszczone groźnie czoło, wysuniętą pogardliwie wargę, słowa zimne, grube, oschłe, pełne pogróżek, przejmujące trwogą tych nawet, co się do żadnej winy nie poczuwali?
Może jednak żal budził się w tych nielicznych wybrańcach losu, którzy unikali szczęśliwie kar szkolnych, i przed którymi inspektor stawał jedynie jako rozdawca rzeczy dobrych: nagród i pochwał?
— I to nie!
Ten groźny zwierzchnik, tak pohopny do karania i dręczenia, i rozwijający w tym kierunku nadzwyczajną energię, stawał się dziwnie ociężałym, gdy szło o sprawienie uczniowi przyjemności. Zdawało się, że z tajoną niechęcią i tylko pod przymusem, udziela promocyj i nagród — że, gdyby to od niego wyłącznie zależało, ogół uczniów zostałby na drugi rok w tej samej klasie, a po upływie tego roku, — byłby wypędzony ze szkoły.
Niezawodnie myśli takich on nie miał — uczniom jednak zdawało się, że je czytają w jego zawsze chmurnem obliczu; w oczach patrzących ponuro z pod brwi nasuniętych, w głosie basowym, do grzmotu głuchego podobnym.
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.