wet lekko pochylonych pleców, przemówił zwykłym, szczerym i prostym głosem:
— Mam nadzieję, moje dzieci, że się wzajemnie pokochamy. A gdy będziemy się kochali, to już tam wszystko zresztą pójdzie nam dobrze. Nieprawda?
I znów się uśmiechnął.
Trudno opisać wrażenie, jakie wywarły na chłopcach te proste słowa. W niebieskiej gromadce zawrzało. Gdy na lodową powłokę strumienia padnie gorący promień wiosennego słońca, wywołuje takiż sam skutek. Lody pękają — strumień pieni się, skacze...
Tak! tak!... Prawda!... Będziemy pana rektora kochali!... Wszystko będzie dobrze!... Niech żyje pan rektor!
Głos ostry, mocniejszy, niż inne, zawołał:
— Hura pan rektor Wiśnicki!
Był to głos Kozłowskiego — który po tym wybuchu uczuł nagle strach i dał nurka pod ławkę.
Dzień, przyjemnie zaczęty, przyjemnie też się zakończył. Wszystkie klasy, dla uczczenia instalacyi nowego rektora, zostały zwolnione od lekcyi.
W godzinach popołudniowych, między obiadem a podwieczorkiem, na klocach nad Narwią odbył się »wiec« starszyzny uczniowskiej. Roztrząsano na nim sprawy ważne. »Knoty« nie byli dopuszczeni.
Inicyatorzy wiecu wystąpili z wnioskiem, żeby ustępującemu inspektorowi wyprawić »kocią mu-
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.