wał się z wieży Benedyktyńskiej — głosem uprzejmym, wyrozumiałym, choć zarazem i stanowczym.
Chodźcie, dzieci, do szkoły — wołał — czekamy was z utęsknieniem! Żal wam opuszczać ciepłe łóżeczko, ale pomyślcie: ile was tu czeka przyjemności i korzyści! Dalej, śmiało, do góry uszy! Jedna chwila wysiłku, i już będziecie umyci, ubrani, gotowi do lekcyi i do życia! Chodźcie do nas, chodźcie! Przyciśniemy was do serca, zrobimy z was rozumnych ludzi, użytecznych członków społeczeństwa, dobrych obywateli kraju! Nie zwlekajcie! chodźcie!
Któżby takiego wezwania nie usłuchał! To też nie opuszczano teraz lekcyi, nie spóźniano się. I choć poczciwy stary Jan, zawsze po ostatnim dzwonku, stawał przy ciężkich drzwiach, gotowy otwierać je maruderom — maruderów nie było.
Atmosfera szkoły stała się milsza, przyjemniejsza — siły przyciągającej nabrała. Mniej było teraz wybuchów hałaśliwej, barbarzyńskiej wesołości, z wywracaniem ławek i bójkami połączonej, więcej za to szczerego śmiechu i spokojnego zadowolenia...
Rektor Wiśnicki nigdy nie krzyczał na uczniów, nie gromił ich, karami nie straszył. Czasem, gdy w której klasie zanadto dokazywano, wchodził spokojnie, udając, że nie spostrzega niczego, wcale na zbytników nie patrząc. Oni wówczas uczuwali nagły wstyd, przestawali krzyczeć, wracali na
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.