Właszczuk jest synem rzemieślnika. Spojrzenie, razem zuchwałe i zawstydzone, żółtawa cera twarzy, mówią o życiu spędzonem w ciasnym, źle przewietrzanym warsztacie, wśród ludzi, dobrych może, lecz nieokrzesanych.
Patent z pięciu klas jest ziszczeniem najśmielszych jego marzeń, szczytem, o którego zdobyciu ledwie odważał się myśleć. Uważałby za szaleńca tego, ktoby posądzał go o pragnienia dalej sięgające.
— Idę do biura powiatu — oświadcza tonem głębokiego zadowolenia, z dumą niejaką zmieszanego.
— I cóż tam będziesz robił?
— Będę przepisywał urzędowe papiery.
Solenność, z jaką wymawia słowo »urzędowe«, jest wyższa nad wszystkie wyrazy.
Praktyczny »Bonuś« bada ciekawie kolegę.
— Dużo będą ci płacili?
— Z początku nic.
— To niewiele...
— Ale potem będę brał pięćdziesiąt złotych na miesiąc.
Na chłopcach, przywykłych liczyć na grosze, »pięćdziesiąt złotych« czynią wrażenie niemałe. Kręcą głowami z podziwu.
— To jeszcze głupstwo... — uśmiecha się Właszczuk tryumfująco. — Naczelnik powiedział, że jak będę pilny, mogę dojść po kilku latach do — stu złotych...
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.