— Pi, pi, pi... co mu to się roi!... — dziwi się Kozłowski.
— Kopernikiem chcesz zostać, czy co? — pyta drwiąco Właszczuk.
— Daj kurze grzędę, ona: wyżej siędę!... — wyjeżdża z przysłowiem Sitkiewicz.
Zaczynają podżartowywać z wielkiego zapału małego kolegi — przyczem zarysowywa się już nieznacznie przepaść, mająca ich odtąd dzielić od niego.
Oni już cel swój osiągnęli, wchodzą w świat, do uczty życia zasiadają — z wyższością i prawie z politowaniem patrzą na najmłodszego, dziecinnie wyglądającego towarzysza, któremu się roją rzeczy tak dalekie i tak wysokie.
Jeden Ossowski właściwie rozumie i ocenia Sprężyckiego.
Przystępuje doń, rękę mu ściska...
— Zazdroszczę ci... — mówi smutno. — Ty możesz... szczęśliwy! Oby mi Bóg pozwolił spotkać się jeszcze z tobą!
Tymczasem, zbyt długo wytrzymywana powaga opuszcza nagle członków zebrania. Niebieskie mundurki zaczynają skakać, popychać się, dokazywać.
— Panie Pawlicki! — wołają na przechodzącego ogrodnika. — Jeszcze po garncu tego dobrego!
— A czy panowie studenci mają »dydki«?...
— Oho!... dziś moglibyśmy cały pański ogród zakupić!...
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.