Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

czernieją, odbijają od śniegu na polach w okolicy; oko go nigdy nie zawodzi. Tam oto w dali widnieje pod wzgórzem gromadka jakichś czarnych punkcików; ale on się myli; to kretowiska nieprzypruszone śniegiem. Lecz dalej jeszcze, około miedzy, widać gromadkę innych czarnych wysepek; — to kuropatwy zziębłe, zgłodzone, nieszczęśliwe, właśnie co tylko zapadły tu, bo w polach, lodową skorupą pokrytych, nie mogą nigdzie odgrzebać szczypioru oziminy. Hajże na nie! To zdobycz dobra i łatwa. Więc znów mordy.
Są i chwile, w których jastrzębiowi trudno wyżyć w lesie i na polu. Puszczał się on wtedy na wyprawę pomiędzy ludzki inwentarz; zalatywał do Orłowej Woli i wyławiał chłopskie gołębie; wpadał znienacka na podwórze bogatego pańskiego kurnika, gdzie porywał tłuste kury, koguty, perlice; — żył dostatnio i wygodnie.
Taki potężny, zuchwały, butny jastrząb, zdało się, będzie już wieczną plagą okolicy; jednakże i on miał smutny koniec. Pamiętam jeden pogodny dzień letni. Błękitne niebo ubrane było w białe strzępy chmur najrozmaitszej formy. Na tle tem zaledwie widzialny wysoko bujał nasz bohater, jakby go tchnienie górnych zefirów unosiło w przestworzach. Ciemne knieje z muzyką uroczystych szumów miał pod swemi stopami. Zakreślał kręgi, niby naśladował wir ciał niebieskich dokoła słońca. Skończył i zwolna zmierzał dokoła puszczy, chciał chyba spocząć. Atoli podówczas właśnie, zkądś z pól dalekich spiesząc, pełna macierzyńskich uczuć, do gniazda swego zdążała wrona. W wielkim rozpędzie wleciała między liściaste gałęzie starego dębu, zapadając tu, narobiła szumu, zgiełku i, zanim dotarła gniazda z pisklętami, wyciągała na prawo i na lewo dziobatą głowę, rozglądała się wokoło przezornem okiem. Już, już miała rozdziawić gardło, narobić wrzasku, zwiastując swe przybycie, kiedy właśnie nad głową swoją i nad ukochanem gniazdem młodziutkich wroniąt