Marcycha szybko mijała chaty, dzieci już ją przestały ścigać, tylko trzech najwytrwalszych chłopaków jeszcze ciągle za nią pędzi. Przybiegła na groblę, stanęła, zwróciła się w stronę bagna i poczęła mówić sama do siebie:
— Wyjedzie Staś mój, wyjedzie na białym koniku, w czapeczce z białem piórkiem. Przyjedzie na groblę, powita: „Jak się masz, Marcysiu!“
I wyciągnęła chude, czarne ręce i przyzywała:
— Słyszysz, Stasiu, czekam tu na ciebie! Stasiu! Stasiu!...
Biegnący chłopacy przystanęli, podeszli do Marcychy i nasłuchiwali; patrzyli zdziwionemi oczyma, jak wywijała w powietrzu rękoma, jak do siebie przyzywała kogoś z czarnego błota.
— Pojechał Staś na wojnę, wojna się skończyła, a on do mnie nie powraca... Pst, cicho! On śpi; kochany Staś śpi tam na wodzie!... Cicho dzieci! — mówiła, zwracając się do chłopaków i kładąc palec na spieczonych wargach.
Podeszli chłopcy bliżej jeszcze; dzikiemi, głupowatemi oczyma spoglądali to na Marcychę, to na bagno, świecące sinemi wodami.
— Strzelił! — zawołała. — Słyszeliście, jak on strzelił?...
— O kim wy mówicie, Marcycho? — zapytał jeden z chłopaków, Maciek.
— O kim mówię?... Nie wiesz, o kim mówię?... Mówię o Stasiu moim, który z wojakami pojechał na białym koniu i w czapce z białem piórkiem; pojechał na wojenkę, zostawił mnie niebogę, samą jedną na świecie!... On tam jest na Trytwie pod wodami, wypłynie z konikiem, przyjedzie; zobaczycie!...
— Kuba, palnij w łeb tę pałubę i ucieknijmy! — Szepnął najmłodszy z chłopaków, Szczepanek.
Podstąpił zblizka Kuba i ręką się zamierzył, miał zamiar zepchnąć kobietę z wysokiej grobli w bło-
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.