Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

stwa legło ciałami prawie jedno na drugiem; troje innych jeszcze harcowało uciesznie, ścigając się i potrącając ryjkami, podczas gdy pozostałe w gromadce rozkopywały wielkie mrowisko. Słońce poranne grzało i oświetlało te sceny leśnego życia mieszkańców puszczy. Było to w pierwszej połowie jesieni. Po zeschłych liściach tułały się jeszcze słowiki; po drzewach między gałęziami przelatywały zwinne sikorki; dzięcioł opukiwał korę; górą leciały stada rozgwarzonych ptaków, które tu i owdzie zapadały, zrywały się znów, leciały dalej.
O kilkadziesiąt kroków od owego ustronia jest wklęsła nizinka z gaikami brzeziny, zarosła czerwieniącą się zdala wrzosiną; tę zaciszną dolinkę przerzyna strumień zewsząd otoczony kołtunami jakichś wypłowiałych porostów, połamanych trzcin, u spodu których puszczają się młode zielone trawy. Strumyk się sączy, pluszcze, a wkoło szumi bór ponury. Z niziny owej można rzucić okiem w las na wszystkie strony i wszędy widzieć pnie drzew sędziwych; można przejrzeć po za te pnie i jeszcze dalsze pnie zobaczyć. Tu to obrał sobie jednego razu legowisko sławny dzik, zwany austryakiem.
Życie istot prześladowanych nigdy nie jest przyjemne, nawet wtedy, jeśli prześladowanie przybrało postać obmyślanego systematu o formach łagodnych; cóż dopiero jeśli się jest brutalnie osaczonym na wszystkie strony. Na polance pod dębem naraz zrobiło się zamieszanie; samica powstała, wytężyła przed siebie potężny łeb, wciągała w nozdrza powietrze — węszyła; potem dziko furknęła raz, drugi, trzeci. Wydała widać głos trwogi i ostrzeżenia, gdyż warchlaki czemprędzej pospieszyły na tyły matki; rozpoczęło się rechtanie, jakby rodzinna narada; stara ryjem robiła porządek między młodzieżą, dotykała grzbietów swego potomstwa; może się w ten sposób umawiano, gdzie ma być miejsce schadzki na wszelki wypadek w razie rozsypki, podczas niebezpiecznej napaści.