Zima... Śnieg zawiał puszczę, chwyciły siarczyste mrozy i dęły straszne wichry. Wtedy jednak musi też wyżyć każde stworzenie. Już w początkach grudnia dolatywały z pod boru do Orłowej Woli złowieszcze dla ludzi wycia wilków, a różni przejezdni widywali zdaleka tu i owdzie błyszczące ślepie wałęsających się po drogach zgłodniałych bestyj. Pod samą wsią odnajdywano w mroźne poranki wilcze ślady, nocami zaś słyszano z chat psie skomlenia i ujadania. Któż nie wiedział w całej okolicy, że tej a tej nocy wilki pożarły strażnika lasów rządowych, że innym razem padły znów ofiarą dwa psy z plebanii, a jeszcze kiedyindziej wilki wpadły do Żabic, podkopały się pod chlew i u pewnego zagrodnika zadusiły trzy sztuki nierogacizny? Rozzuchwaliły się i przybyły raz przez ogród pod sam dwór w Orłowej Woli. Gwałt się zrobił niezmierny, psy już nie szczekały, ale wrzeszczały formalnie; stróż nocny się obudził, wylazł z budy pod stodołami i począł z całej siły na gwałt trąbić, a psy pobudzać: „Huź go! Huź go!“ Zbudził nareszcie ekonoma, ekonom pisarza, pisarz prowentowy karbowego, karbowy dopiero wyrwał z uśpienia istotną siłę — fornali. Fornale porwali za żerdzie, koły, drągi i, wywijając temi strasznemi na-