sięwziął objazd kniei; wnet zniknął na jakichś tajemniczych ścieżkach, a cały orszak sunął w bór, zachowując głębokie milczenie.
Zanim jeszcze łowcy wyruszyli byli z Orłowej Woli, kiedy gromada ich od wczesnego rana nieustannie wzrastała, ogromny zgiełk panował przed karczmą; wystrzeliwano stare naboje, a zakładano nowe; ostrzono topory, długie myśliwskie noże; wiązano psy na sfory; przygotowywano jedzenie i napitek. Wtedy to wśród zgromadzonych tłumnie pojawiła się Marcycha.
— Wojna! — zawołała, przebiegając w szale. — Wojna! Staś przyjedzie! Czekajcie, on wnet przyjedzie!
Zebrani chłopi drwili z obłąkanej.
— Może Marcycha pójdzie z nami oto na wojnę? — pytał dobrodusznie jeden z chłopów.
— Takiej toby się chyba i wilk nie chycił — powiedział ktoś inny z tłumu, a wszyscy rozgłośnie śmiać się zaczęli z rzekomego dowcipu.
— Moi ludzie, nie taką ona była przed laty! — zawołał poważny gospodarz, którego towarzysze nazywali Marcinem. — To była panna całą gębą, kobieta jak się patrzy... Zmogła ją ino ta wartogłowizna, no a także i bieda.
— Tać znałem jej nieboszczyka ojca — odezwał się z boku sędziwy już, lecz bardzo krzepki staruszek. — Ślachcic to był rzetelny, a każdemu lubił wygodzić. Na niego też przyszło nawiedzenie boskie i sytko się poterało.
— No, toć on pono był dzierżawcą we Strumiłowie, a starzy ludzie pedają, co nie chciał nijak zwolnić chłopów z pańszczyzny... Może też i za to ukarał go Pan Jezus na dziecku — rzekł chłop jeszcze inny.
— Czy un ta chciał, czy nie chciał, nie wasz rozum gadać o tem, Matusie! — zawołał żywo staruszek. — Co warte wasze bajdurzenie?... Ja tylo
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.