ków. Przeniosły się ciżbą od Zabrańskiej Budy i, podzielone na bandy, trzymają w obławie nietylko bór, ale wszystkie wsie okoliczne; trzeba je przepłoszyć po gąszczach...
— Żebyście wy się, Marku, ino nie mylili — rzekł staruszek. — Do dębowego starodrzewia będzie ztąd dobre dwie mile; jeżeliście je wczora otropili, dziś ich tam już niema; prędzej te bandy drzemią w gąszczach około Łabędziowych Stawów.
— A co będzie, jak je dziś w dębowym starodrzewiu przydybiemy? — spytał Kukułka.
— No, no! Róbcie, co wam każe własna karkulacya; ale się zawdy dobrze pomiarkujcie! To i ja byłem przed laty borowym strzelcem, a w życiu swojem niejednegom wilka uśmiercił...
Takie i tym podobne rozmowy prowadzono przed karczmą, oraz po drodze do puszczy.
Na dany znak rozległy się krzyki: „Oha! Oha!... Huu! Huu!.. Aha hu!... Ula-la-ha!...“ Zgiełk, świst, huk, okrutna wrzawa brzmiały powszędy. Niektórzy z idących obławą klaskali w dłonie, inni gwizdali, a jeszcze inni krzyczeli, uderzając drągami o drzewa. Tymczasem strzelcy, rozstawieni w półkole, z bronią w ręku, gotową do strzału, oczekiwali na skutki naganki owej.
Kukułka pilnował porządku i szedł z tymi płoszycielami, oraz naganiaczami zwierzyny. Właśnie podszedł do starego dębu na polance i dostrzegł na nim znaki pożogi; zatrzymał się więc, uważnie badając stan rzeczy. Obejrzał drzewo dokoła, a musiał dojrzeć coś ważnego, bo przyzwał do siebie jednego z chłopów, idących obławą; poczem wgramolił się sam pomiędzy konary dębu i żerdzią począł sięgać do wnętrza pnia wypróchniałego. Snadź natrafił na jakieś przedmioty z żelaza, bo w pniu głuchy brzęk dał się słyszeć. Ta okoliczność pobudziła strzelca do