również zczerniały, jak całe ciało. Pierścień tkwił na palcu dosyć dobrze, zdjąć go było jednak łatwo. Po troskliwem wytarciu i oczyszczeniu okazało się, iż to był ametyst w złoto oprawny; ujrzano herb i wyryte jakieś litery.
— Jezus Marya! — zawołał pan dzierżawca, pokazując pierścień rządcy z Orłowej Woli. — Toż to jest wyraźnie herb Strojomirskich, a te dwie litery — S. S...
Zdumiony pan rządca kiwał głową, chcąc dać do zrozumienia, iż cała ta sprawa w jego umyśle ma dziwnie niewytłómaczony charakter.
— Trzeba te zwłoki natychmiast ztąd zabrać! — zawołał znów pan dzierżawca. — Zapewne je pogrzebią po ludzku na cmentarzu w Orłowej Woli... Może nawet w rodzinnym...
— Ej, nie! Do tego przyjść nie powinno! — zaprotestował Kukułka. — Przecież to jest najwyraźniej Kostuch, a każdemu rzecz wiadoma, że czarowników nie grzebie się między chrześciany.
Słowa strzelca nie wywarły jednak na zgromadzonych dobrego wrażenia. Zwłoki razem z rozmaitemi szczątkami zabrano z puszczy i przewieziono natychmiast do Orłowej Woli.
Po skończonych łowach, wielkopańskim zwyczajem, niektórzy tylko myśliwi zostali zaproszeni do dworu, gdzie goście oddawna stanowili nadzwyczajnie rzadkie zjawisko. Pan Kornel Strojomirski, starzec schorzały, na poły sparaliżowany, od ośmiu coś lat nie opuszczał łóżka, albo lektyki, w której go służący przewozili z jednej komnaty do drugiej, a w dni pogodne na ganek i po parku. Obecnie wyglądał on atoli bardzo dobrze, jadł wiele, przytył nawet; głuchł tylko coraz bardziej i tracił mowę.
Między zaproszonymi do pałacu z polecenia pana Kornela znajdował się także dzierżawca z Gązwów. Strojomirski przyjął myśliwych w swojej lektyce, a rozmowa z nim szła bardzo ciężko. Opo-
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.