wiadano tu dużo wesołych łowieckich anegdotek, które trzeba było panu Kornelowi przy samem uchu po kilka razy wykrzykiwać. Rozmawiano i o rezultatach dzisiejszej obławy; utajono tylko fatalny wypadek, wskutek którego obłąkana Marcycha utraciła życie. Trzeba wiedzieć bowiem, iż lekarze gorliwie zalecali, ażeby stary unikał wszelkich silnych wzruszeń i prowadził życie, o ile można, jak najbardziej do roślinnego zbliżone. W warunkach absolutnego spokoju, a przy obfitem odżywianiu, obiecywano Strojomirskiemu jeszcze kilkanaście lat względnego zdrowia.
Nie wszyscy atoli mogli wiedzieć, iż opowiadanie o wypadku pod starym dębem mieści w sobie pierwiastki specyalnie wzruszające. Ponieważ Strojomirski nietylko był wielkim bogaczem, ale nadto zaliczał się do magnatów, a zaproszeni do pałacu należeli do bardzo drobnej szlachty, lub byli parweniuszami, przeto każdy z kolei, kto miał zaszczyt rozmawiać z wielkim panem, usiłował opowiedzieć coś zajmującego, starał się rozmawiać jak najdłużej. Przecież o pałacu w Orłowej Woli krążyły po okolicy dziwne wieści, w których pan Kornel, ten skąpy milioner, wyglądał w umysłach zwykłych śmiertelników, jak czarodziej, nie mówiąc już o Tyni, pięknej dziewicy, cudacznej emancypantce, a jedynej spadkobierczyni milionów!...
Więc też pan dzierżawca z Gązwów, dobrawszy się raz do rozmowy z dziedzicem Orłowej Woli i wpadłszy w zapał opowiadania o myśliwskich przygodach z wilkami, tak się rozgawędził, że wygłosił całą naracyę o tajemniczym człowieku, zamieszkującym dąb wypróchniały. Pan Kornel nie był znów tak dalece skłonnym do wzruszeń i opowiadanie dzierżawcy zrazu bawiło go raczej, niż wzruszało. Przyszło do tego, iż Strojomirskiemu przedstawiono pierścień, zdjęty z palca spalonego samotnika. Stary kazał sobie włożyć na nos okulary
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.