Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemno. Śnieg zaczął lekko pruszyć, potem padał coraz gęstszy. Myślę sobie o jutrzejszem polowaniu, a tu naraz widzę, żem jakoś zboczył z drogi, którą przecie od jakich czterdziestu lat wracałem do chałupy, bywało i we dnie i nocami. Spojrzę, aż tu ni ztąd, ni zowąd, jestem w wiklinkach na łące. „Tfu, do licha ciężkiego, co to znaczy?” — myślałem sobie w duchu. Zawracam napowrót, śnieg gęsto wali mi w oczy, spoglądam, a ja tu znów jestem po drugiej stronie drogi w krzakach tarninowych. Widocznie kaduk mnie opętał i nosił. Ale z duszą chrześciańską nie tak to łatwo; odpiąłem ja kurtę, sięgam pod koszulę, a szkaplerz na wierzch wykładam i znów ku drodze zawracam. Idę, idę... ile mogę, przykładam się okiem do ziemi, do nieba, ciemno okrutnie, tylko płaty śniegu sypią. Zalazłem też w pole na gliniane pałygi, blizko wyrw i wąwozów, któremi corocznie woda z całej okolicy do lasu spływa. Przyszło mi więc do głowy zaśpiewać: „Kto się w opiekę.” Czy mi język od zimna zesztywniał, czy też zły już tak gębę zamurował, dosyć, żem ledwie parę z siebie puszczał, a głosu ani rusz dobyć nie mogłem. Wiedziałem ci ja dobrze, gdzie jestem: „tu stoję — myślałem sobie — tam za mną Małowieża, na lewo musi być droga, zaś rychtyk przedemną bór i moja chałupa.” Trafić jak nie mogłem, tak nie mogłem. „Może złego nie kusić — rzeknę do siebie — usiądę ot lepiej w jarze i przeczekam aż rozświta.” Zacząłem też szukać krzaczka jałowcu, żeby mi nazbyt za kołnierz nie napruszyło. Ale coś się nie udawało znaleźć wygodnego schronienia. Więc przebyłem wąwóz i zaszedłem pod gruszę, w czystem polu stojącą. Tu usiadłem sobie w zaciszu przed wiatrem a śniegiem; miałem ochotę teraz zdrzemnąć się kruszynę, ale chciałem przed tem jeszcze rozejrzeć się po świecie. Postawiłem strzelbę pod drzewem, przyłożyłem rękę do oka i patrzę to na niebo, czy śnieżyca nie ustanie — to przed siebie, czy nie widać cze-