Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

go. W górze ani jednej gwiazdeczki nie ujrzeć: czarno i czarno. W polu za to zdało mi się, że coś świeci; patrzę pilniej, światełko się przybliża: jedno, drugie, trzecie... Zrozumiałem zaraz, że to wilki. „Źle ze mną, w takiem szczerem polu i przy tak ciemnej nocy.” Dalejże strzelbę na placy i myk w górę na gruszę. Ledwiem się dostał na gałęź, spojrzę ku dołowi, a tu wilki z pod drzewa wpatrują się we mnie, jak w obraz. Gdym je przerachował, naliczyłem pięciu. — „Dobryś, pewno to wilcze wesele, a moje takie psie szczęście, żem się na niem znalazł.” Cichutko opatrzyłem strzelbę, przykładam się, ale nie strzelam. — A czy ja wiem — strzelać, nie strzelać? Jak się bestye rozeżrą, gotowe i drzewo podgryźć, a wtedy zginę.” Przypomniałem sobie wówczas, że mam akurat pięć nabojów, to jest tyle, ilu było wilków, chociaż jeden tylko nabój był z kulą, loftek miałem na dwa strzały, na resztę śrót zajęczy. Była to dobra wróżba, dla każdego rozbójnika jeden nabój. I to mnie też — co prawda — tak pokrzepiło, żem zamyślał spróbować szczęścia. Trudno mi było ze strzelbą siedzieć niewinnie, jak ptak na gruszy. Wymierzyłem dobrze w dwie świeczki najbliższego wilczury, a choć w ciemności, wytrzymałem tęgą chwilę. Jak nie wytnę, Panie święty — tarach!... Pod gruszą stał się jakiś zamęt okrutny, ale mało co widzieć mogłem, bo i ciemno i przez gałęzie źle było patrzeć. Zmiarkowałem i tak przecie, żem strzału nie zmarnował; wilk się powalił, a kamraci — zamiast go ratować — zaczęli szarpać i tarmosić, przyczem słyszałem straszliwe warczenie i charkanie. Po tem wszystkiem wilki drapnęły na bok w pole; ale za chwilę przyskoczyły znów do drzewa; jak gdyby się wściekły, zaczęły pień z wielkim gwałtem podgryzać, tak, że czułem wstrząśnienia na mojej gałęzi. Pomyślałem wtedy: „Jeżeli zgryziecie ten twardy orzech, to wam, szelmy, już na mnie zębów chyba zabraknie.” Srożąc się, podskakiwały w górę, a je-