dzić samotnika. Rzecz prosta, iż moje własne usposobienie nakazywało mi widzieć jakiś niezwykły psychiczny stan duszy zwierzęcej. Wydawało mi się, jakoby Buta utracił zupełnie swoją dzikość i okazywał mi nadzwyczajne oznaki przywiązania. Usiadłem przy nim pod drzewem, kładłem jego głowę na swoich kolanach, brałem w rękę łapy, głaskałem go, wyjmowałem mu z wełniastej szyi liście, oraz słomę. Buta zachowywał się spokojnie, a gdym miał odchodzić, spojrzał na mnie tak wymownie, że sądziłem, iż chce, abym jeszcze pozostał, więc pozostałem. Milord i Jork najczęściej mi towarzyszyli, kiedym odwiedzał wilka, ale oba te psy pozostawały zwykle przed klombem; zapewne wstręt nie pozwalał im zbliżać się ku legowisku swego współplemieńca. Przez cały więc czas moich odwiedzin, przysiadłszy na tylnych łapach, obaj oczekiwali odwrotu, a na ich fizyognomiach malowało się najwyraźniejsze niezadowolenie. Gwiżdżąc, nawołując po imieniu, przyzywałem nieraz dzielne psy do siebie, wówczas odzywały się, poszczekując, niecierpliwiły się, przyskakiwały do samych krzaków klombu, ale nigdy nie chciały wejść do wnętrza. Nawet ręka moja, jeśli nią przed chwilą głaskałem wilka, miała jakąś złą woń dla psów, bo żaden do niej nie chciał się przybliżyć. Swoją drogą Buta, słysząc moje gwizdanie i oszczekiwanie klombu przez psy, jeżył sierść, podnosił się, wyciągał naprzód głowę, wyszczerzał ostre białe zęby, gotując się do przewidywanej walki. Podobał mi się w tej gniewnej postaci, w gotowości na wszelki wypadek. Podczas przechadzek żaden z psów nigdy do mnie nie przybliżył się, jeżeli prowadziłem wilka. Wszelkie zaś przypadkowe zbliżenia się groziły zwykle wybuchem wściekłości ze stron obu. Trzeba było wtenczas widzieć Milorda, jak stawał naprzeciw Buty. Jego piękne, łagodne oczy pałały iskrami, wielki ogon, ozdobiony białym jedwabnym a długim włosem, wznosił się niby bojowy
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.