tak naturalnie, iż niejednemu pospolitość tego rodzaju przychodzi z trudem dopiero po długich doświadczeniach, studyach i rozmyślaniach nad życiem. Bardzo zdolni, wykształceni ludzie, jeżeli tylko umieją wyleczyć się z zarozumiałości, w jakim czterdziestym roku życia stają się Wywiałkiewiczami dla stosunków towarzyskich. Pan Izydor przyszedł już na świat jakoś tak dobrze i tak się szczęśliwie rozwijał, że wszystkie jego przymioty harmonizowały z sobą w dobrej mierze. Umiał on się zastosować właściwie do Drożdżewicza, do mnie, do Trukawskiej i t. d. Robił to zaś bez przymusu, swobodnie i szczerze. Kochali go wszyscy, nawet Milord i Jork. Nie kochał go Buta, gdyż ten w swoich ocenach osób stawał zawsze na stanowisku rzetelnych faktów. Niktby sobie nie zdołał był zjednać wilka miłemi słówkami lub głaskaniem; nawet zamiar głaskania traktował on tak samo, jak gdyby go kto chciał uderzyć. Bezkarnie pieścić lub bić Butę mogłem tylko ja jeden, który dawałem mu codziennie jeść, pić, który mu wyjmowałem kości z gardła, gdy się udławił, kolce z nogi, który go uwalniałem od pasożytów, broniłem przed psami i ludźmi.
Uścisnęliśmy się serdecznie z Wywiałkiewiczem, a ten odrazu zaczął mówić:
— Dostałem wczoraj odkosza, ale za to dzisiaj mogę się nacieszyć przyjaźnią.
— Cóż znowu? — rzekłem — w takim razie wspólna nasza przyjemność zbyt drogo jest opłacona i to głównie twoim kosztem.
— Co tu mówić — zawołał Wywiałkiewicz — kobiety są jak chorągiewkt na dachu. A potem dodał: Ale to nic; nie smuć się moim losem; pojadę niezadługo w Mławskie i tam się ożenię.
— Jesteś już zdecydowany? — pytam.
— A nie inaczej; kuzynka moja dawno mnie tam swata
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.