— Ej, gdzietam! Skrzyczałam go wczoraj setnie, bo jak poszedł rano do miasta, tak dopiero późno wieczorem wrócił; żadnej zaś wysługi, ani wyręki nie ma człowiek w domu z takiego gałgana.
Wywiałkiewicz dnia tego miał zamiar w domu pozostać, przynajmniej do południa. Wypiwszy kawę i wypaliwszy parę fajek tytoniu, zdjął ze ściany gitarę, prześpiewał sobie jakąś miłosną aryę, poczem wyszedł przed dom na ganek. Tu zapewne przypomniał sobie Butę i chciał go zobaczyć, postąpił przeto ku budzie, z której doleciały go jakieś ludzkie stękania. Jak w psie pozostaje zawsze trochę wilka, tak w wilku jest sporo psiej natury. Buta rozciągnął się na chorym Laksendrze i ogrzewał go swojemi kudłami. Wywiałkiewicz przeraził się niezmiernie, sądził bowiem, że wilk poszarpał chłopaka, tymczasem oto chłopiec umierał, rzec można, z poświęcenia dla zwierzęcia, które się niem teraz opiekowało w sposób dla siebie tylko zrozumiały. Buta z wielkiem swojem niezadowoleniem, a nawet z oznakami gniewu, zaledwie pozwolił zabrać z budy chłopca, który majaczył i był nadzwyczajnie rozpalony na całem ciele.
Na trzeci dzień chłopiec już nie żył. Skończył właśnie wtedy, kiedy Wywiałkiewicz wybierał się do miasta po felczera, aby ten Laksendrowi bańki postawił. Leżało w izbie zimne, wychudłe i sińcami pokryte ciało dziecka. Po śmierci ubrano je w czystszą koszulę i dano mu całkowitą odzież... obmyto twarz, oraz ręce. Nie było żadnego płaczu po Laksendrze. Kalasanta mówiła tylko, że jej jest markotno, bo — co prawda — psotnik był wielki, ale możeby się ustatkował. Wywiałkiewiczowi zrobiło się też przykro, bo śmierć w domu nigdy nie jest przyjemna. Trezor w gnuśności swojej dawno utracił wszelkie poczucie, był to pies idyota. Tylko Buta czuł nieobecność malca, więc kręcił się niespokojnie przy swojej budzie.
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.