nogach, szedł z wystawionym naprzód nosem, wietrzył; wnet dotarł do zwłok cietrzewia, powąchał je, jak oprawca na śmierć zobojętniały, potem ujął silnie zębami i powlókł w krzaki.
Na krótką chwilę cisza zapanowała w całej okolicy: sfrunęły w trwodze turkawki, umilkło gwizdanie kosów, ustały głosy miłości i tęsknoty, sowa schowała się do dziupli.
Ale krótką musi być żałoba śmierci tam, gdzie śmierć nieustannie gości. Żywi żyć przecież muszą, a jak tu żyć bez kochania. Więc znów zagrzmiały radosne pieśni i przy nich olbrzymie oko słońca z pałającym żarem w źrenicy spojrzało na ziemię.
Wkrótce potem w lesie Orłowej Woli rozległy się znów ludzkie nawoływania:
— Hop! hop! — brzmiał głos donośny, dziwnie chrapliwy i dziki.
Po drodze biegła jakaś kobieta, nawoływała, wywijała rękoma, wodziła błędnem spojrzeniem. Wpadła na ścieżkę, zapuściła się w ostęp, w bór głęboki; tu nasłuchiwała wyraźnie i od czasu do czasu wydawała okrzyk:
— Hop! hop!
Wyszła nareszcie na małą polankę, na ług od rannej rosy błyszczący. Znać było na nim ślady świeżo przelanej krwi ptaka. Na ten widok kobieta przystanęła, oczy jej osłupiały, w ową krew wpatrując się z dziwną bacznością.
— Wojna! — wrzasnęła dziko, a echo odbiło wykrzyk.
Ona przysłuchiwała się echu.
— Tu była wojna, wojna! — wołała, tocząc dokoła przerażonym wzrokiem.
Ale fizyognomia jej zwolna traciła wyraz dzikości i przerażenia, oczy jej zaszły łzami, kobieta poczęła jęczeć, szlochać:
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.