Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, Sebastyanie, duchem trza coś przetrącić i w nogi! — rzekł Garłacz — żeby się nie opatrzyli i nie pognali za nami... Miesiączek pięknie przyświeca.
— Niema nic nagłego; poczekajmy na Jankla — powiedział Guzik.
— Po co czekać? toć on trefnej wódki nie pije i szperki też nie przełknie — mówił znów Garłacz.
— Już idzie, idzie! — szeptał Kijanka, ukazując w oddaleniu szarą postać, która się szybko poruszała.
— Świśnijcie mu dla pewności, żeby nie błądził — odezwał się Guzik.
I rozległ się po boru świst przerażający, pełen jakiejś dziwnej grozy. Na świst ten odpowiedziano krótkiem szczeknięciem, jakie nieraz ni ztąd, ni zowąd zaspane psy wydają.
— Napijmy się — poszepnął Guzik.
Poczem podniósł z ziemi flaszkę, przechylił ją i przez chwilę wysączał. Następnie flaszka przeszła w ręce Garłacza; herszt dobył długiego noża, uciął nim kawałek słoniny i począł ją z chlebem zajadać.
— A co, czy wszystko w porządku? — zapytał Jankiel, stając pośród chłopów.
— Ma nie być — odrzekł z obojętnością Guzik. — Żebyś tylo za kunie pieniądze zwalił!... Kiedy powrócisz?
— No, jakto kiedy? Ja tu rano muszę już być na gruncie przecie... Jakby mnie nie było, powiedzieliby wszyscy zaraz, że Jankiel złodziej.
— Nie to! — powiedział Guzik — ino mi gadaj, kiedy wrócisz z pieniędzmi?
Żyd począł cicho na palcach rachować i zawołał:
— Za dwa dni będę u was w Zabrańskiej Budzie!... W nocy z czwartku na piątek złożę wam pieniądze.
— Ino mi czego nie stumań, pamiętaj! Bobym