ków, gdy Jaśmin straszliwie się pojeżył na karku i począł przeraźliwie warczeć. W niewielkiej odległości ujrzała teraz straszny obraz: Garłacz, porzucony przez Kijankę, łeżał rozciągnięty na ziemi w kałuży krwi własnej. Jakkolwiek uczucie męztwa nie było obcem dla panny Leontyny, zadrżała jednak na widok człowieka, wijącego się w cierpieniach, i na myśl, że w miejscu tym popełniono widocznie straszliwą zbrodnię. Wspomniała sobie przerażenie Kijanki, ślady krwi na całem ciele i zimny dreszcz ją przeszył. Pierwszą atoli rzeczą było niesienie pomocy cierpiącemu. Garłacz zdawał się być obojętnym na wszystko, co się działo dokoła niego; oddychał ciężko, jakaś mgła przysłoniła mu oczy, a na twarz padał cień śmierci.
— Gdzie jesteś ranny, nieszczęśliwy człowieku? — zapytała wzruszona Tynia.
Garłacz rozwarł ponure, zamglone oczy, wpatrzył się w piękną, łagodną twarz dziewczęcia i jakby mu ulżyło, z wysiłkiem podniósł rękę, ukazując na piersi, oraz okolicę żeber; poczem z wielkim trudem wyjąkał cicho:
— Niech mnie paa-nien-ka raaa-tuje... Bóóóg na-groo-dzi...
— Spotkałam tu w lesie przed chwilą człowieka, który już uszedł, czy to był twój zabójca?
Chłop przecząco wstrząsnął głową; widocznem było, że mówić nie mógł.
Dużo czasu nie było do stracenia; Tynia zrozumiała, iż powinna wracać do domu, jeżeli pragnie skuteczną pomoc przynieść nieszczęśliwemu; Garłacza należało przedewszystkiem zabrać z boru i pod dach przenieść. Myśl swą w krótkich słowach mu oznajmiła i pobiegła do wierzchowca, którego postawiła była pod drzewem; daremnie jednak poszukiwała konia, puszcza jak gdyby pochłonęła go w siebie.
W pobliżu właśnie Majcher i Jankiel opatrywali ranę Guzika, kiedy naraz usłyszeli rżenie konia.
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.