Strona:PL Wincenty Korab Brzozowski - Dusza mówiąca.djvu/261

Ta strona została przepisana.

łem do siebie — połowa mej istoty! Jakże nogi Jego są krótkie, a ruchy niezgrabne! Oczy jego zdają się mierzyć przestrzeń ze smutkiem. Jest to zapewne centaur zgromiony przez bogów, a zniewolony przez nich, włóczy się w ten sposób...
Często, po całodziennych trudach, zażywałem wywczasu w łożysku strumieni. Połową ciała mego ukryty pod wodą, miotałem się, aby ją pokonać podczas gdy drugą wznosiłem spokojnie, ramiona nie unosząc wysoko ponad falami. W ten sposób zapominałem się wśród toni, powierzając siebie woli prądów biegnących. Niosły one w dal lub prowadziły swego dzikiego gościa ku wszystkim czarodziejstwom wybrzeży. Wieleż to razy, przez noc zaskoczony, szedłem z prądami w mroku, który rozchodząc się, składał na dnie najskrytszych jarów nocną władzę bogów. Natura moja nieposkromiona łagodniała wtedy do tego stopnia, że lekkie tylko Poczucie bytu rozlewało się wskróś mego istnienia, tak jak w wodach, po których pływałem, promienie bogini, noc przebiegającej. Melampie, starość moja tęskni za strumieniami: spokojne po większej części i jednostajne, toczą się za swem przeznaczeniem z większym spokojem, aniżeli centaury i z dobroczynniejszą mądrością, aniżeli ludzie. Kiedy opuszczałem ich łona, za mną szły ich dary, towarzysząc mi dniami całymi, a precz odchodziły, wolno i nieskoro sposobem ulatniających się woni. Niestałość dzika