Strona:PL Wincenty Korab Brzozowski - Dusza mówiąca.djvu/263

Ta strona została przepisana.

nym, sprawcom ich jęku. »Ja sam jeden — mówiłem do siebie — posiadam wolność ruchu i przenoszę się wedle swej woli z jednego do drugiego krańca tej doliny. Jestem szczęśliwszy od potoków, które spadłszy z gór, nigdy już do nich nie wrócą. Dźwięczący odgłos mych kroków piękniejszym jest od jęku lasu i szmeru wód; jest to w pełnej swobodzie rozleganie się centaura, który rządzi sam sobą. A kiedy biodra me burzyły się, upojone jazdą, wyżej odczuwałem dumę, a odwracając w bok głowę, patrzałem przez chwilę na grzbiet mój dymiący.
Młodość podobną jest do zielonych lasów, falujących w wietrze: potrząsa z wszystkich stron bogatymi darami istnienia, a zawsze jakiś głęboki szmer tkwi w jej konarach. Żyjąc, jak swobodnie poddające się rzeki, wdychając wciąż wonie Cybeli — bądź w dolin łożysku, bądź na szczytach gór, rzucałem się wszędzie, niby życie ślepe i rozpętane. Lecz kiedy, pełna boskiego spokoju, noc znachodziła mię u gór pochyłości — wiodła wtedy do jaskini i uspakajała, jak uspokaja nurty morza, zostawiając we mnie tylko lekkie falowania, które ożywiały sen, nie mącąc spoczynku. Leżąc u progu schroniska, z grzbietem w jaskini, a z głową pod niebem, śledziłem pełzanie cieni. Wtedy to obce życie, które mnie za dnia było przeniknęło, odczepiało się ode mnie, kropla za kroplą, wracając z po-