Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/111

Ta strona została przepisana.

i wy ludźmi jesteście, choć nimi być nie chcecie... Wtedy co? wtedy powstaną w duszach obrażonych i deptanych ludzi furye zemsty... i te was pożrą, bo nic się tak nie mści na. człowieku, jak obrażone prawa człowieczeństwa, których niczem nie kupisz, i których tak łatwo nie sprzedasz...
— Ha! ha! ha! Ot, brednie małodusznych i ciemnych ludzi...
— Gdy odkryjesz fałszerzy, już się tak śmiać nie będziesz, Oldermanie.
— Więc sądzisz?... — urwał prędko i zerwał się z siedzenia, przystępując z trwogą do Wierzynka.
— Nic nie sądzę... Czy ugoda stanęła? Kiedy klątwa zdjęta ze mnie zostanie?
Olderman popatrzył w twarz wyklętego, jakby się chciał jeszcze zapewnić o rzetelności słów jego, potem rzekł po chwili:
— Za trzy dni.
— Prędko prowadzicie interesy. Za trzy dni dotrzymam, com obiecał.
— Jakim sposobem?
— Stawię się tu nocą. Wyślesz ze mną ludzi, jakich ci się podoba, i udamy się do jaskini złoczyńców.
— Podaj mi rękę.
Wierzynek ją cofnął.
— Ręki wyklętego dotykać się nie godzi, Oldermanie.
Wierzynek chciał wyjść, lecz nagłe, jakgdyby sobie coś przypomniał, przystanął. Potem postąpił aż na środek izby, skinął na zdziwionego Oldermana, aby się doń zbliżył, i rzekł z cicha:
— O naszem przedsięwzięciu nikt, ale to nikt wiedzieć nie może, prócz nas dwóch... pamiętaj!