Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/12

Ta strona została przepisana.

— Ach, to i ty umiesz!... a gdzieżeś ty się chował?
— Nad Renem, mnie chowano, a rodziłem się w tym Krakowie, za którym tęskniłem całe życie.
— To nie tak dawno było. Ileżeś miał lat, gdy cię wywieźli?
— Mogłem mieć ośm do dziesięciu, ale pamiętam tak wszystko, że cię zaprowadzę, gdzie zechcesz.
— A któż są twoi rodzica?
— Pamiętam tylko matkę...
— Aha! już wiem resztę...
Podczas tej rozmowy Sowizdrzała z Rudolfem oberfurman patrzał się na nich wyłupiastemi oczyma, w końcu spytał buchfirera, który się najspokojniej kiwał, drzpmiąc:
Was für eine Spraehe sprechen die?
Slavisch — rzekł, poziewając i nie otwierając oczu.
Slavisch! — powtórzył i zadumał się głęboko. Potem wyszeptał:
Schon wieder ein Geheimniss der Hanza.
Popatrzył przytem na młodzieńca, jakby się dzisiaj popatrzył Prusak na nowej konstrukcyi działo Kruppa.
On w tym młodzieńcu zwietrzył jedno z tajemniczych kółek wielkiej machiny związku.
Usunął się też od niego na pół łokcia i z boku tylko zerkał nań skrycie, jakby na drogocenny przedmiot.
Postrach we wszystkich swoich podwładnych i tajemniczość — była to jedna z uprzywilejowanych cech tego szanownego ze wszech miar związku.
Wszyscy jej członkowie byli tylko kółkami w dobrze