Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/128

Ta strona została przepisana.

nająć mi moje niby przestępstwa, wymówił jej imię... i począł się naigrawać z swojego podłego czynu, taka wściekła zemsta zakipiała mi w duszy, że postanowiłem dokonać czynu. Wybrał się z powrotom do Cieszyna w towarzystwie swoich dwóch przybocznych łuczników. Wszyscy byli dobrze pijani. Wymknąłem się i zaczaiłem w gęstem sitowiu, przygotowawszy sobie węzełek do przebrania w tę oto suknię. Sitowie to ciągnie się, od drogi i ginie w nieprzystępnych bagnach aż pod sam Zator. Tam spodziewałem się znaleźć dobre i bezpieczne ukrycie i tam też je znalazłem... Gdy nadjechali, wziąłem go dobrze na cel i strzała ugrzęzła mu w gardle... Zobaczyłem krew buchającą. Powalił się na wznak. Drugą poczęstowałem łucznika, Zbigniewa. Byłem tak wściekły, żem chciał dalej miotać strzałzami. Myśl o ucieczce nie przeszła mi przez głowę. Stałem więc i widziałem wszystko.
— „Mordercy!“ — krzyknął Zbigniew, widząc upadającego księcia Przemysława, ale w tej chwili i jego dosięgła strzała. Stach, drugi łucznik, jął uciekać z powrotem, wołając: „Zasadzka, ratunku!“ Lecz przecie się powoli upamiętał i wrócił, aby ratować towarzysza, który, mocno raniony, tamował krew uchodzącą, podczas gdy książę już nie żył... Tymczasem — noc powoli zapadała... Jak się przebrałem, jak dostałem do traktu węgierskiego, już nie pamiętam; w głowie mi huczało i bilo młotami; zdawało pu się, że każdy pokazuje mnie palcem i woła: Morderca!... Ukryjcież mnie tu i ratujcie, na Boga!
To mówiąc, pochylił się do stóp Oldermana.
Niemiec słuchał tej mowy z tajoną radością; blask jego modrych oczu ją zdradzał, — po chwili jednak powściągnął się i rzekł chłodno: