Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/132

Ta strona została przepisana.

najdzielniejsze limie i pędzi na nich od zamku do zamku, krzycząc w uszy książętom i baronom:
— Hanza! Hanza niemiecka zabija książęta!... Oto morderca, przez nich nasłany, zabija mego pana w lesie, nagle, z zasadzki. Zemsta! Zemsta! Zemsta im! Zaklinam was na waszego Boga, śpieszcie do Krakowa. Spieszcie! śpieszcie ze mną, a ja przysięgam wam na Jehowę, że go tam znajdę i oddam zemście waszej.
I stało się, że Żyd ten, niby drugi Mardochai, obwołuje głosem wielkim zemstę Hamanowi, i prowadzi książąt i baronów do Krakowa.
Panowie jeszcze nie zapomnieli katastrofy w żywieckim lesie, skwapliwie więc chwytają sposobność zemsty, i oto, nim tydzień upłynął, widzimy wjeżdżającą w mury Krakowa drużynę, złożoną z dawnych naszych znajomych — prócz jednego Hinkowa z Głogowy, którego kamienna płyta kryje.
Było to o południu jasnego dnia w lutym, w uroczystość św. Macieja apostoła.
Lud wychodził tłumnie z kościoła, gdy w rynku ukazał się zbrojny hufiec przyjaciół księcia oświęcimskiego.
Po ludziach postrach wionął, bo nie wiedziano, co ci rycerze z sobą niosą. Wszyscy przystanęli i przypatrywali im się nieufnie.
Wtem Natan zeskoczył z konia i chwycił za rękę kobietę.
— Patrzcie! patrzcie! widzicie, co ta kobieta ma na szyi? To łańcuch księcia Przemysława? ten łańcuch... pamiętacie go?... pamiętacie ów wieczór, kiedy go zawiesił ma piersi pani Małgorzaty?... Wszak to złodziejka! a gdzie złodziejka, tam i morderca być musi.
I mówiąc to, zdarł kosztowny łańcuch z ramion pani Agaty.