Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Po przestrachu gwałtownym uczuła ona nagle jakby dawno upragnioną swobodę. Pozbyła się nienawistnego człowieka, ale została bez dachu.
Całą zdobycz rozdzielono między siebie, tylko fałszywe pieniądze i stemple złożono ławnikowi.
Beatus, qui tenet.




XXI.
Detmold.


Trwoga padła na Hanzę.
Olderman otworzył skryte drzwi w swoim kantorze, i wszedł do wązkiej trójkątnej izby.
Na łóżku spoczywał Chrzan, oświecony skąpo światłem zakratowanego okienka, oparty na ręku i pogrążony w głębokich myślach.
Zerwał się na przybycie Oldermana.
— Źle z nami! — rzekł pan Bonar. — Słyszysz te krzyki? To oni! żądają twojej głowy. Jużeś tu niebezpieczny. Musisz uciekać!
— Gdzież mnie uciekać? — rzekł z rozpaczą. — Jeżelim u was nie pewny, to gdzież pewnym być mogę?
— Udasz się na Spiż, do Koszmarku; tam cię żadna ręka nie dosięgnie. Damy ci listy. Cicho, pod osłoną nocy wyjedziesz z miasta. Na Kleparzu podadzą ci konia i ruszysz w drogę bezpieczny.
— O, czemużem, czemu dał się uwieść głosowi waszej i mojej zemsty! O biedny ja, nieszczęśliwy człowiek!
— Milcz! nie czas tu rozwodzić żale. Stało się, ratować się trzeba.