Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/136

Ta strona została przepisana.

który się uciekł pod wasze skrzydła; żądamy wydania go dobrowolnie, w przeciwnym razie stanie się to, co się stało z domem Justusa Knabego. Nie myślcie, żeby to była czcza przechwałka. Jeżeli raczycie rzucić okiem na rynek, przekonacie się, że, krom naszych ludzi, są tysiące wzburzonego pospólstwa, które was rozszarpie w kawałki.
— Czego tu chce ten niewierny? Czyż już brak ludzi w chrześcijańskim narodzie, ażeby Żyd zabierał głos w sprawach tak ważnych!
— Ten żyd jest wiernym sługą księcia, zamordowanego przez was! ten Żyd jest mścicielem wszystkich krzywd, któreście zadali jego braciom! ten Żyd dowiedzie wam, że kochać i czcić potrafi swoich panów... i jeżeli tu — natychmiast nie wyprowadzicie nam mordercy na światło dnia białego, to my go wywleczeni przemocą z nory, w której się ukrywa. Za mną, panowie!
I postąpił ku Oldermanowi.
Była chwila, że, pociągnięci i sfanatyzowani gorącą przemową żyda, postąpili za nim gotowi do czynu, jaki on im spełnić każe, — gdy nagle Detmold, dotychczas siedzący, milczący i skulony przy stole, powstał, wziął w rękę krucyfiks i stanął między Żydem i Oldermanem.
— Precz, niewierny psie... — i wy wszyscy, co mu służycie! W proch tu, przed wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, albo przekleństwo pokręci wasze kości i skołczeją języki!... Precz!
Gdyby sufit runął na głowy napastników, nie byłby wywarł takiego popłochu, jak to wystąpienie Detmolda.
Zdawało im się na chwilę, że rzeczywiście gromy dzierży w swych rękach a od krzyża bije łuna ty-