Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/138

Ta strona została przepisana.

siącznych ogni. Ten chudy, suchy skryptor urósł w ich oczach na potęgę — i był potęgą, bo umiał zażegnać wczas burzę, która już wyglądała z tych zwierzęcych źrenic, gotowa druzgotać wszelkie zapory.
On ich naznaczył niejako piętnem niewiary, solidaryzując z niewiernym Żydem. Im, chrześcijanom, zagrodzono drogę krucyfiksem, jako parszywym owcom, co się wdarły w chrześcijański przybytek.
Pierwszą też myślą ich była niejako rehabilitacya, to jest wypędzenie Żyda a działanie na własną rękę, ale gdy się rozejrzeli za nim, Żyda w komnacie już nie było.
Tego też chciał Detmold.
Rozpoczęto pertraktacyę chłodniej, skutkiem której stanęło na tem, że Olderman zobowiązał się śledzić zbrodniarza i w razie wynalezienia wydać go w ich ręce, poddając się wszelkim niebezpieczeństwom, jakieby w razie niedotrzymania umowy spaść na niego miały.
Dano mu dwadzieścia cztery godziny czasu i cała ta falanga, przed chwilą wzburzona, wyszła spokojnie z izby.
Został Olderman z Detmoldem.
Sekretarz już nie miał miny pokornego skryptora, ale nagle przybrał ton wyniosły.
— Ocaliłem ci życie i uratowałem honor Hanzy!
— Przyznaję. Ale to jeszcze nie daje ci prawa odzywać się do mnie w ten sposób. Zapominasz, kim jesteś!
— Bynajmniej! i żeby cię o tem przekonać, oto dokument, który ci wyjaśni, czem ja jestem obecnie.
Olderman wziął z rąk Detmolda papier i, drżący, przeczytał co następuje: