Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Reinhold popatrzał na drzwi, zamykające się za nim, potem rozejrzał się po komnacie, jakgdyby chcąc uprzytomnić sobie to wszystko, co tu zaszło przed chwilą.
Tańcowały mu w wyobraźni postacie kuternogi, Otberta. To znów Chrzan mu się zjawił, a potem Wierzynek i Żyd Natan — razem ze sobą, jakgdyby spojeni, mówiący wspólnym językiem,... a pośród tego chaosu słów górowało jedno słowo uczciwego Wierzynka: Sumienie. „Pamiętaj, że sumienia kupić nie można!...“ Dalej ona stanęła mu w pamięci. Ona, Agata... i syn jej... i jego!... i Detmold, straszny, potężny, z krucyfiksem... i to wszystko zmieszało się w jakieś niewyraźne, poplątane pasmo.
Chwycił się za głowę i padł na krzesło, szepcząc:
— Pokuta się zaczyna!




XXII.
Nowe życie.


Wojna wypowiedziana, postanowiona, nieunikniona.
Nigdy jeszcze Polska nie postawiła swej egzystencyi całej na ostrzu miecza, jak oto w tej właśnie chwili.
Miała pójść w zapasy z odwiecznym swoim wrogiem, teutonizmem, który właśnie dzięki jej bezradności i powolności bujnie się rozkrzewił i groził jej zagładą doszczętną.
Miała to być walka o śmierć i życie.
Bój krzyża z pogaństwem, bój cywilizacyi z ciemnotą — jak mawiali Niemcy a z nimi cała prawie Europa.