Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Piękna kobieta, przybrana w niebieską barwę, na znak żałoby, po podnosiło jej piękność, bez ozdób i drogich kamieni, była przedmiotem podziwu i czci dla tych wszystkich, co ją otaczali.
Urok piękności był dla świata zamsze i będzie po wszystkie czasy nieprzeparty. Zapomniano jej wszystko i, niby przed pokutującą Magdaleną, schylano czoła i wielbiono głośno i po cichu.
Przy niej Rudolf, błyszczący młodością i rozumem, co bił z jego czoła, i pięknych oczu, tak miłujący wszystko, co nasze, a tak podobny do tego, co był dla nich wszystkich wrogiem nieprzejednanym, stanowił dziwną a niepojętą sprzeczność. Zastanawiano się też nad tem i komentowano nieraz w dziwny sposób.
— W tej Hanzie zły duch obrał sobie siedlisko i męczy i morduje ludzi. Nie pozwala im ani myśleć, ani czuć po ludzku, ale po szatańsku.
I rosło coraz silniej to przekonanie, że w Hanzie nie ludzie, ale dyabli obracają sprawami, bo inaczej nie robiłaby tyle złego.
Sowizdrzał, który tymi czasy zjawił się w Krakowie, z długiej wędrówki przyniósł wieści i przepowiednie, że w tym roku 1410 wielkie mają się zdarzyć rzeczy na świecie.
Przepowiednie takie przynosił zawsze każdy dziesiątek, wieku. Przywiązywano się do liczby, bo w niej ukrytą tajemnicza jakaś siła, niezbadana dla umysłów ciemnych.
Mawiano tedy, że lepiej już ma być na świecie. Poniżeni będą pyszni i zuchwali, a wywyższeni mali i słabi — a wszystko to w imię tej dziesiątki, która teraz w kalendarzu.
Zwykła piosnka biedaków!...