Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/146

Ta strona została przepisana.

nia, nieszczęśliwy już nie żył. Trucizną oszczędził sobie mąk, a lud pozbawił rozkoszy widowiska.
Hanzeatę Otberta miano tracić w Sukiennicach, gdzie przystęp dla ciekawych był wzbroniony.
My jednak tam wejdziemy.
Więzienne lochy, tortury i kat — to rzeczy tak niezbędne w owych wiekach, jak woda i powietrze. Nie było bez nich zameczku, gródka, osady. Gdzie tylko skupiali się ludzie, tam zaraz musiały być narzędzia kary. Bez kaplicy i księdza obejść się można, ale bez lochów i oprawców — niepodobna.
Miała je i Hanza, a miała lepsze i doskonalsze, niż gdziekolwiek.
Nie będziemy opisywali ówczesnej procedury sądowej, która wszędzie była jednaka. Krótko, węzłowato załatwiano się z przestępcą. Nie czekał długo na wyrok.
Jak tylko występek został dowiedziony — za pomocą tortury, rozumie się — szedł delikwent na sąd Boży.
Ten sąd Boży jest arcycharakterystyczny w ustach średnich wieków. Czuły one, że jeszcze nie dorosły do sądów ludzkich, a że wierzyły zbyt silnie w życie przyszłe, w jego kary i nagrody, więc z lekkiem sercem i z pośpiechem posyłały tam ludzi.
Wszystkie sprawy załatwiano powoli, — tylko wyroki śmierci wykonywiano szybko.
Rodzaj śmierci stanowił o wielkości zbrodni.
Fałszerstwo karano okrutnie.
Za zabójstwa niektóre można się było wykupić grzywnami, za fałszerstwo nigdy.
Zdrajca, fałszerz, to dyabeł — mawiano.
Szczerość i prostota cechowały ówczesną ludzkość,