Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— Szukajcie i ukarzcie kuternogę — wołano. — Otberta zamordować nie damy!
— Tamten zbrodniarz wciągnął go da haniebnego rzemiosła. On nie winien!
Olderman kazał pozamykać bramy Sukiennic, aby nie dopuszczać obcych żywiołów, i obsadzić je silnie łucznikami, — ale nikt go już nie posłuchał.
Wówczas ucieknięto się do zwyczajnego, ale prawie zawsze skutecznego środka — spekulacyi na chciwość ludzką.
Obiecano sto talarów nagrody za głowę winowajcy.
Nikt się nie ruszył, ale w zamian zahuczały przekleństwa i złorzeczenie.
Dwieście!... trzysta!... i tak dalej... aż do tysiąca.
A gdy „tysiąc“! wymówiono, olbrzymia postać oprawcy ukazała się w tłumie, rozgarnęła rękoma mrowie ludzkie, niby lalki z wosku, pchnięciem sztyletu powaliła delikwenta i przy towarzyszeniu okrzyków grozy, przekleństw, razów, jakie na nią spadały, w jednej chwili ujęła za włosy drgającego w konwulsyach konania ciało biednego Otberta, torowała nim sobie drogę, bijąc napastników, potem rzuciła przed struchlałym prawie i zdumionym Oldermanem.
Tłum całą falą potoczył się na olbrzyma, podczas gdy ten najspokojniej podniósł wielką, kamienną cysternę i zamierzył się.
Tego wystarczyło. Być zgruchotanym na miazgę — nikomu się nie chciało.
Sprawiedliwości stało się zadość. Tłumy się rozpierzchły, ale zbuntowani Hanzeaci dopiero drugiego dnia stawili się do pracy.
Olbrzym, dokonawszy tej sprawy, pokazał coś na migi Oldermanowi. Ten go zrozumiał i, poradziwszy się