którzy w jakibądź sposób przyczynili się do śmierci Otberta, byli winni i muszą paść pod ciosami jego zemsty.
Z tego młodego nadreńczyka, kwitnącego zdrowiem i różami młodości, zrobił się istny szkielet. W twarzy błyszczała dzika żądza, głodnej hieny... i ona to jedna trzymała go przy życiu i ożywiała dziką energią wyniszczony postami i głodem organizm.
Wszyscy, którzy go znali, przypisywali tę niemoc wielkiemu żalowi za utraconym bratem, a to był jad zemsty, wzrosłej z początku z nadmiaru rozpaczy, później ugruntowanej jako dogmat zaprzysiężonej wiary i roznosłej niby chwast dziki w umyśle zabobonnym i fanatycznym.
Ten zwierz, wietrzący krew, przeszukał już wszystkie kryjówki miejskie i zamiejskie, szukając najprzód głównego sprawcy nieszczęścia — kuternogi. Nie było schronienia, nie było jakiegoś podejrzanego miejsca, lub jaskini, w której się ziwykli gnieździć złoczyńcy, gdzieby on nie był.
Przetrząsał strychy i piwnice, bo mu powiedziano, że zbrodniarz ukrywa się w mieście. Przyparywał się dziadom żebrzącym, wstępował do klasztorów, do szpitali. Włóczył się całemi nocami po ulicach i, gdy słońce wyglądało, z za dachów miejskich, kladł się z rozpaczą na twardych kamieniach, aby znów na nowo rozcząć poszukiwania.
Nareszcie jednej nocy błysła mu myśl, ażeby wejść do pustego domu kuternogi i tam poszukać jakichś śladów, jakiejś wskazówki, coby go pewniej na trop naprowadziła.
Do budynków takich niezamieszkanych przyczepiała zawsze zabobonna społeczność baśnie o upiorach i strachach, — boć jeżeli tam nie mieszkali ludzie, to
Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/150
Ta strona została przepisana.