jak długo?... Przecież te łotry wyjść stąd tej nocy muszą. Czekajmy i słuchajmy dalej.
Lecz niedługo oczekiwał. Rozmowa nagle umilkła i usłyszał wyraźnie kroki idącego ku górze człowieka. Pochwycił oburącz topór i przy słabym brzasku północnego nieba ujrzał wyłaniającą się z podziemnego przejścia postać ludzką. Topór świsnął z strasznym zamachem i człowiek padł, nie wydawszy żadnego jęku.
Folchard odciągnął trupa ku studni, ale zaledwie to uskutecznił, gdy wyszła druga postać i stanęła cała na poziomie.
— Cóż u dyabła tam robisz? — rzekła.
Lecz zaledwie tych słów domówiła, poczuła silny pocisk Folcharda.
— Zdrada! ratunku! — krzyknął człowiek, padając i brocząc krwią.
Wtenczas Folchard jak szalony począł się spuszczać po schodach do piwnicy.
Wtem poczuł, jak go coś za nogi ciągnie — a ręce to były jak żelazne kleszcze. Napróżno się zwijał i wyprężał, coś go wlokło z przerażającą szybkością...
Nakoniec puszczono mu nogi i poczuł, że go zepchnięto... i leciał w przepaść jakąś głęboką... i padł na dno zemdlony.
Pan Olderman von Bonar pędził dni smutne. On, najwierniejszy syn kulturkampfu, on, bo-