Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/16

Ta strona została przepisana.

Robota idzie składnie i gładko, ale słońce coraz niżej. Ostatnie jego promienie tylko wierzchołki drzew złocą.
Mrok idzie od ziemi.
Pierwszy wóz przejechał po faszynowym moście, w ślad za nim poszły inne.
Zadudniło po ciemnym już lesie.
Jednak wiedzą i czują wszyscy, że chwila stanowcza już się zbliża...
Już się zbliżyła.
Wozy stanęły, bo im zagrodziła większa przeszkoda: zwalone kłody drzewa w poprzek drogi.
Nieprzyjaciel tuż.
Niemcy boju jednak staczać nie myślą.
Krzyczą: Wer da?
Świsnęła strzała z góry i utkwiła w poręczy siedzenia tuż przed zdumionym ober-furmanem.
Na strzale zatknięty papier.
Feuer!
Zapalono pochodnie.
Buchfirer wyczytał:
Zdać się na naszą łaskę, albo żywa dusza stąd nie wyjdzie“.




II.
Gniazdo sępów.


Jesteśmy w komnacie zamku oświęcimskiego. Izba to nieduża, a trzecią część jej ścian zajmuje wielki komin, na którym płoną szczapy drzewa.