Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Gdyby nie noga złamana Folcharda i upadek sił, mógłby on długo wędrować temi podziemnemi ulicami, — zmuszony jednali leżeć w miejscu, jękiem tylko bolesnym, modlitwą, a w końcu krzykiem rozpaczonym wołał ratunku.
I usłyszano go wreszcie, bo zobaczył światło ponad sobą i głos z góry go doleciał:
— Ktoś ty?
— Ratujcie mnie, ludzie, a wszystko wam opowiem.
Spuszczono dług drabinę i słudzy miejscy zeszli po niej, aby wynieść znowu umierającego prawie Folcharda.
Dziwny widok przedstawił się jego zdumionym oczom.
Całe podwórze zawalone było ludem.
Przy studni stał wójt. z ławnikami, gdzie leżały również dwa ciała, w których Folchard poznał Ludera, cichego sługę Hanzy, podobnego do kota, i Wachmana Froscha.
Luder był trupem, Wachman ciężko ranny.
Więc to, on zabił Ludera i ranił Wachmana? a tamten trzeci, który go rzucił do przepaści, był kuternoga!
Jego tu niema, umknął, a ciosy, które mu się należały, otrzymali Luder i Wachman.
Ale co oni tam robili w piwnicy z tym fałszerzem?
Te myśli Folcharda, przerwał ławnik zapytaniem:
— Ktoś jest, człowieku, i jakim sposobem się tam dostałeś?
— Szukałem złoczyńcy i fałszerza, Justusa Knabego.
— Tu, w tym pustym domu?
— Tak, w tym pustym domu, panie przemądry ławniku! Gdyby rozum waszmości nie uciekł był do brzucha, to byłbyś zajrzał tu choćby z prostej ciekawości,