Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/161

Ta strona została przepisana.

ale złodzieje i rozbójnicy znają jego gorliwość i pod okiem świętej sprawiedliwości drwią z was w żywe oczy!
— Co mówisz, zuchwały?
— To Hanzeata!
— Folehard, Hanzeata! — odezwały się głosy.
Zwyczajem było Hanzeatów wyrażać się z całym cynizmem i urąganiem o władzy miejskiej, należało to prawie do powinności.
— A pocóżeśmy go wyciągnęli z tego lochu! — odezwał się wójt, który nie chciał być dłużnym w grzeczności Hanzeacie. — Niechby tam zgnił bestya!
— Jeżeli chcecie, abym wam odpowiadał i był dla was grzeczniejszym, to opatrzcie moją nogę. Ból mię szarpie wściekły!
Znalazł się i cyrulik, który zestawił i obandażował nogę Folcharda.
— Jeżeli możesz, to mów: oo to za ludzie i kto ich tak tu poczęstował?
— Jam to zabił jednego, a drugiego raniłem w ciemności, biorąc ich za stróżów waszego więzienia, którzy uciekli razem z Justusem; chciałem jednym zamachem zgładzić złoczyńców, bom poprzysiągł zemstę za mego brata Otberta — tymczasem zabiłem oto sługę Hanzy i tego psa raniłem, który na torturach wyśpiewać musi wszystko. Gdym chciał pochwycić trzeciego, zepchnął mnie do głębokiej. piwnicy.
— To sprawa!znów tej przeklętej Hanzy! — rzekł wójt. — Niechże ona się z nimi załatwi, dla nas tu nie miejsce.
I wykonawca sprawiedliwości miejskiej usunął się