Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/162

Ta strona została przepisana.

wraz z ławnikami, a za nimi podążyło pospólstwo, złorzecząc Hanzie.
Gdy cała ciżba opuściła podwórze, powlókł się Folchard ku rannemu Wachmanowi.
Miał on zgruchotane ramię i głęboką ranę w głowie.
— Nędzniku! — wrzasnął mu w ucho Folchard — więc i ty należałeś do współki z tym zbrodniarzem! ty, stróż porządku i wierny sługa Hanzy?
— Wciągnął mnie zdradliwie, tak jak i twojego Otberta. Owiń mi głowę mokrą szmatą, jeżeli chcesz, abym z tobą rozmawiał.
Folchard zanurzył w wiadrze chustkę i owinął mu głowę.
— Nie gub mnie, Folchardzie! dosyć, żeś mnie okaleczył na całe życie, bo rękę mi odjąć będą musieli. Posłuchaj. Stałem na warcie, gdy ten nędznik przemknął mi się pod samym nosem. Pochwyciłem go i chciałem oddać sędziom. „Chcesz być bogatym?“ pyta mnie. Któżby nie chciał? — „Co ci po mojem życiu, za które nie weźmiesz złamanego szeląga. Chodź ze mną, wyładuję ci kieszenie złotem“. I poszedłem. I widziałem, jak ten nędznik w oczach moich fabrykował polskie, czeskie i niemieckie pieniądze, które ludzie brali za dobrą monetę. Jednej nocy spotkałem tam Ludera, którego także wciągnął.
— Cóż się stało z stróżami więziennymi, którzy z nim razem uciekli, za których ja was wziąłem?
— O tych ja nie wiem. Słuchaj, Folchardze, nie gub mnie! Ten nędznik uciekając musiał zostawić zakopane duże pieniądze, o których ja wiem. Podzielimy się. Wskażę ci nawet miejsce, gdzie go znaleźć możesz. Przysięgnij mi, a powiem ci, Folchardzie, przysięgnij!